IV Konferencja Studentów Kierunków Nauczycielskich "Nauczyciel - inżynier sytuacji dydaktycznych" - relacja z pobytu

IV Ogólnopolska Konferencja Studentów Kierunków Nauczycielskich "Nauczyciel - inżynier sytuacji dydaktycznych" to z pewnością spotkanie inne niż poprzednie. Zarówno jeśli chodzi o jego formę, co i panujący klimat. Tym razem Studenckie Koło Naukowe "Edukacja de novo" zorganizowało nie lada wyzwanie! Standardowe głoszenie referatów na ambonie nie wchodziło w grę - Gdańsk wymagał aby każde zaproszone Koło Naukowe wykazało się swoją kreatywnością i przystąpiło do wielkich zmagań o Puchar (przechodni) oraz tytuł "Kreatywnych Studentów Kierunków Pedagogicznych". Ta osobliwa olimpiada została przez organizatorów podzielona na 5 etapów:

1) opracowanie scenki dotyczącej pracy na lekcji z uczniem trudnym (nasze koło wylosowało przed konferencją ucznia z ADHD)
2) środek dydaktyczny - tutaj trzeba było przygotować innowacyjną i autorską pomoc dydaktyczną, która miała olśnić resztę uczestników.
3) zadanie niespodzianka - które koniec końców okazało się "Przygotowaniem projektu edukacyjnego na zadany temat".
4) ideatorium juvenum - wielkie starcie umysłów gdzie potencjalny uczestnik miał przedstawić swój niezwykły pomysł na edukacje. Każdy kto tylko potrafił złożyć słonia z origami naturalnej wielkości, serwował uczniom na lekcjach przedstawienia teatralne czy szukał z nimi skarbów w przyszkolnym ogródku, miał szansę wygranej w tej niezwykłej konkurencji, gdzie liczyła się tylko głowa pełna pomysłów.
5) wystąpienie opiekuna - tutaj wszystko leżało w rękach opiekuna naszego Koła - dr Krawczyka.

Jak w tych zmaganiach odnalazła się nasza drużyna? Czy wszyscy przeżyli? Kto dotknął palcem słonej wody a kto skręcił kostkę? Oto krótka acz nostalgiczna opowieść o morskiej konferencji i poszukiwaniu samego siebie...

Akt I 
"Mroczne Widmo"

Są rzeczy których ludzkie ciało nie potrafi - nie da się przecież polizać się po łokciu, ani połaskotać samego siebie. Nie da się też zasnąć w PKP, o czym mieliśmy się wkrótce przekonać.
Oczywiście nie obeszło się bez wstępnej paniki - Marek musiał zaktualizować swój bilet w ostatniej chwili, Emilia spóźniła się na tramwaj - wszysko to groziło obsuwą czasową i spóźnieniem na konferencje. Na szczęście polskie koleje zrobiły nam przysługę i spóźniły się bardziej, dzięki czemu bezpiecznie wbiliśmy się do pociągu.
Kiedy już ostatecznie wepchnęliśmy nasze "fotosyntetyczne pendolino" a więc karton o wymiarach 50x90 cm (patrz dalsza część artykułu) przez ciasny korytarz, upuszczając je i obijając o wszystkie możliwe ściany parokrotnie - zasiedliśmy bezpiecznie w fotelach. Nad podróżą nie ma się co rozwodzić - w przedziale nieopodal naszego wybuchła impreza urodzinowa, potem nasz przedział odwiedził pan z kotem, ale poza tym wszystko w normie.
Przez około pół drogi pocąc się i głowiąc, próbowaliśmy doprowadzić do przyzwoitości, naszą dramatyczną scenkę o sposobach radzenia sobie z uczniem ADHD, która była częścią konferencyjnych zmagań. Było to stosunkowo trudne bo osoby biorące udział w dyskusji naprzemiennie traciły koncentracje. Ostatecznie coś jednak ogarnęliśmy.

Gorzej było już w samym Gdańsku. Na własnym przykładzie przekonaliśmy się co oznacza "świt żywych trupów". Majac jednak za nic zmęczenie i deszczową pogodę, ruszyliśmy do hostelu znajomego nam z poprzedniej konferencji a stamtąd prosto szturmem na konferencję.

Zostaliśmy gorąco powitani przez SKN "Eden" oraz opiekun koła - dr Iwonę Majcher. Każdy z nas otrzymał od organizatorów ozdobną zieloną torbę z logiem wydziału i symbolem "Edenu". A cóż w niej? A chociażby wspaniałe kubeczki opatrzone biologicznym akcentem w postaci nietoperzy (wzór nr 1) lub kwiatów i motyli (wzór nr 2).

Jako, że byliśmy już wcześniej w budynku wydziału gdańskiej biologii, zaserwowaliśmy sobie chwilową sentymentalną podróż. Dobrze, że wzruszeni wspomnieniami nie zamknęliśmy oczu, bo po omacku można było wpaść na mega wypasione szkielety hipopotama, żyrafy i nosorożca, których przed dwoma laty tutaj nie było.
Zdj.1) Prześwietne ssacze szkielety

Potem zostało nam jeszcze nieco czasu a reprezentacja z Poznania się spóźniała - mieliśmy więc parę chwil na ostatnie próby przed scenkę z trudnym uczniem.

Całą konferencję otwierała "gra wydziałowa". Pod hasłem tym kryła się zabawa w bieganie po wydziale biologii i wykonywanie rozmaitych zadań wymagających od uczestników bystrego i kreatywnego umysłu. Całość była oparta na konwencji grywalizacji zajęć, która powoli wkrada się w środowiska nauczycielskie.
Zostaliśmy wymieszani z SKN "Eden" przez panią dr Majcher (dość słabo bo w zasadzie z naszej grupy odpadła tylko Sandra i Olivia a w ich miejsce wylądowała u nas prezes "Edenu"- Klaudyna). Czekały na nas 4 zadania. W pierwszym z nich musieliśmy wymyślić jak najwięcej zastosowań dla nauczycielskiego wskaźnika. Obok klasycznych funkcji, okazało się, że może on służyć jako drapak do pleców, model ilustrujący skrócenie pędu lub wysięgnik do rzeczy leżących wysoko na szafie. W innym zadaniu musieliśmy wyłowić sznureczkiem kostki lodu dryfujące na wodzie, mając do dyspozycji jedynie substancje znajdujące się w kuchni. Oczywiście z sytuacji były dwa wyjścia - pohuchać na sznurek leżący na powierzchni kostki lub posypać to miejsce solą. Lód w tym miejscu topniał, poczym błyskawicznie zamarzał spowrotem.
Udało nam się wyłowić 2 z 4 kostek. Kolejna próba okazało się mapą myśli. Trzeba było wymyślić wszystkie skojarzenia ze słowem nauczyciel. Oprócz "szkoły" czy "lekcji" pojawiły się na niej też hasła takie jak "niska pensja" lub "nieprzespane noce". Nie był to koniec zmagań. Ostatnie wymagało najwięcej abstrakcyjnego myślenia. Z żółtej kartki papieru i przyrządów takich jak taśma klejąca, nożyczki czy kolorowe pisaki, musieliśmy stworzyć przyrządy przydatne w pracy nauczyciela. Nasza grupa wykonała tu aż 5 pomocy - model ptaka z origami (dzięki Emilia!), pudełko wykonane w zasadzie w podobny sposób; mikro ściągę, kopertę oraz papierowy, składany quiz.

Zmachani wróciliśmy na salę konferencyjną i odebraliśmy zasłużoną nagrodę. Były nią kartki-talony, przywołujące na myśl te rodem z PRL'u. Jedzenie i picie, a takze internet czy papier toaletowy - wszystko można było otrzymać jedynie po odcięciu talonu (tak przynajmniej było w pierwotnym założeniu).
Po rozdaniu kartek, na sali pojawiła się reprezentacja z Poznania. Michał, Mateusz i Patrycja wraz ze swoją panią opiekun - dr Elizą Rybską. Byli to naprawdę wspaniali ludzie, o czym przekonacie się czytając dalszą część artykułu.

Po chwili wybił dzwon (metaforyczny), wieszczący rozpoczęcie pierwszej rundy...

Akt 2
"Miasto Gdańsk kontratakuje"

Zaczęła się swojego rodzaju "Seria nie-do-końca-fortunnych zdarzeń". Jakimś dziwnym trafem w losowaniu kolejności wystąpień za każdym razem wyciągaliśmy nr 1. Koniec końców okazało się to dobre, bo wyzbyliśmy się całego stresu, który zaczął się w nas gromadzić już we Wrocławiu.
Okazało się, że tylko nasza drużyna ściśle trzymała się formy zadania. Występy Edenu (którzy wylosowali ucznia z autyzmem) i Sekcji Edukacji Przyrodniczej z Poznania (który wylosował ucznia zdolnego) nosiły znamiona prezentacji multimedialnej, choć ta ostatnia grupa na koniec zaserwowała nam przykładowe zadanie dla ucznia zdolnego, w którym biegaliśmy w kolorowych papierowych czapeczkach udając płynną błonę biologiczną, mitochondirium lub aparat Golgiego. Zabawa pełną gębą (co widać na zdjęciu poniżej).

Zdj.2) Olivia (tyłem), Klaudyna i jej koleżanka z EDENU, oraz Michał z Sekcji Edukacji Przyrodniczej UAM.

My podzieliliśmy swój występ na 4 części. Każda z nich przedstawiała prace z uczniem obarczonym ADHD pod nieco innym kątem. Uczyliśmy pozostale Koła jak skracać swoje wypowiedzi z ultra długich do takich które przemawiają do straszliwie nieskoncetrowanego wychowanka. Potem rzuciliśmy kilka wskazówek, które możemy przekazać uczniowi z powyższą dysfunkcją aby lepiej pisał sprawdziany testowe i jak dostosować dla niego pomoce graficzne takie jak wykres. Była też wzmianka o słowach sygnałowych, ale nie będziemy tu tego wszystkiego opisywać, bo nie jest to istotą tej realcji. Możemy zainteresowanych odesłać do książki z biblioteczki dr Krawczyka.
Kiedy po odegraniu naszej scenki byliśmy już tak spoceni jak po wizycie w równikowym lesie deszczowym i zasiedliśmy wygodnie na krzesłach, zerknęliśmy do planu konferencji. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że prezentacja środka dydaktycznego ma odbyć się jednak pierwszego dnia konferencji. Oczywiście wzmianka o tym była tam odkąd Wszechświat zaistniał. Po prostu znów nie ogarnęliśmy sytuacji. Stanowiło to spory problem, ponieważ sfatygowany podróżą środek dydaktyczny leżał teraz pod łóżkiem w hostelu oddalonym o godzinę drogi od Wydziału Biologii UG. Nie było innego wyjścia. Ania i Łukasz zrezygnowali z udziału w warsztatach "Kompetencji zawodowych" (które trwały półtora godziny i stanowiły pomost między 1 a 2 rundą zmagań) i wybrali się w szaleńczą podróż po środek dydaktycznych nad którym całe koło naukowe pracowało z poświęceniem przez ostatnie dwa tygodnie i zostawiło na nim ślady swego poświęcenia...
Wybraliśmy pierwszy lepszy tramwaj i tu kolejna niespodzianka - od wejścia wita nas kanar! Weszliśmy dokładnie w chwili kontroli. Na szczęście mieliśmy legendarną, potężną broń której boi się każdy kontroler MPK - bilet.
Bez zbędnego rozwodzenia się nad resztą podróży dobrnęliśmy spowrotem na Wydział.
Niestety w porze obiadowej, toteż trzeba było zrezygnować z obiadu. Pomyślcie ile ten środek musiał dla mnie znaczyć, skoro okazał się ważniejszy od jedzenia. Rozpoczęła się walka z czasem i reparacja "fotosyntetycznego pendolino".

Nieubłagalnie nastąpiła chwila prezentacji naszego sowiego "opus magnum". wielu ludzi wyrzekło się wolnego piątku aby nad nim pracować. Niektórzy stracili podczas jego przygotowania swoje dobra materialne, inni po prostu siły i cenny czas. Traktowaliśmy ten środek jak rodzone dziecko. Wychowaliśmy go, zapinaliśmy mu szelki, uczyliśmy korzystać z nocnika, posyłaliśmy do szkoły...martwililiśmy się kiedy późno wracał do domu. Stawialiśmy na niego w ciemno wszystkie nasze nadzieje niczym na czarnego konia w wyścigach.Wszystko to tylko po to ...

...

Aby zająć ostatnie miejsce z trzech drużyn w tej konkurencji! Największa porażka ever! Jak do tego doszło? Otóż - nasz tekturowo-plastelinowy pociąg nie chciał jeździć, za to świetnie się wykolejał; kiedy go prezentowaliśmy, z kieszeni sypały mi się protony, elektrony i ogólnie rzecz biorąc wszystko fruwało. Dodając do tego nieprzespaną noc i drobne pomyłki nietrudno było zauważyć, że nasza (a konkretnie moja) prezentacja "kulała".

zdj.3)Łukasz, Olivia i pierworodne dziecko "Sowy" - fotosyntetyczne pendolino (no i kawałek Marka)

Jednym z zarzutów postawionych przez postronnych obserwatorów był min. fakt, że nasza makieta obejmuje tylko fosforylacje niecykliczną. No i ten foton który jechał pociągiem na początku "nie wiadomo gdzie wsiadał i skąd się wziął". Niektórzy co prawda byli pod wrażeniem naszego środka dydaktycznego. Niestety akurat te parę osób nie zasiadało w jury. Tak oto runda 2 zakończyła się dla nas wynikiem 7/10 pkt. Zwycięzki okazał się pomysł z Poznania, który wykorzystywał wspomniane wyżej czapeczki do zaprezentowania na uczestnikach konferencji zjawiska mitozy. "Eden" pokazał nam za to kilka modeli komórek wykonanych z gąbki do mocowania sztucznych kwiatów i autorską gre służącą do powtarzania wiadomości.

Tak więc, psychicznie podminowani, głodni i coraz bardziej zmęczeni (pamiętajcie że od czwartkowej nocy pożądnie nie spaliśmy), oddaliliśmy się w cień na swoje miejsce. Ale cóż to?! Zapomnieliśmy o zadaniu niespodziance! Pani dr Majcher podeszła do nas i zaprezentowała 3 koperty. W każdej znajdowało się tajemnicze polecenie. Chwila napięcia, obgryzanie paznokci i... pah! Z otwartej koperty wyłonił się "projekt edukacyjny do zorganizowania nad brzegiem morza".  Okazało się, że każda z grup otrzymała podobny temat i na jego opracowanie wszystkie  trzy zespoły mają czas do niedzieli rano. Wtedy miała nastąpić prezentacja rezultatów.

Cóż...
Czy może być coś lepszego niż tworzenie projektu edukacyjnego w późnych godzinach nocnych, zaraz po dniu pełnym pracy i nieprzespanej poprzedniej nocy? Po pierwszych zmaganiach konferencyjnych byliśmy w końcu zmachani niczym Justyna Kowalczyk po dobiciu do mety. Już się "baliśmy", że będziemy musieli wygodnie odpocząć w hostelu, kiedy to z pomocą przyszedł nam EDEN, proponując wieczorne zwiedzenie Gdańskiej starówki. Odmówić, rzecz niestosowna, tak więc ruszyliśmy w drogę.

Do Gdańska Głównego zajchaliśmy jak szlachta za pośrednictwem szybkiej kolejki miejskiej (SKM). Nie muszę chyba dodawać, że trafiliśmy akurat na kolejną kontrolę biletową? (chyba dostali cynk o naszym przyjeździe). Tak czy siak po drodze udało nam się zamienić kilka słów z reprezentacją z Poznania. Trójka ludzi naprawdę entuzjastycznie nastawiona do wszelkich nowinek w edukacji. Bardzo spodobało mi się, że kładą duży nacisk na stawianie uczniów w obliczu samodzielności i nie każą im słuchać długich, usypiających wykładów. To, co wdrażają podczas swoich zajęć przypomina trochę konstruktywizm.

W końcu dobrnęliśmy. Trzeba przyznać, że EDEN perfekcyjnie przygotował się do roli przewodnika. Serwowali nam bardzo dużo ciekawostek (wiedzieliście np. że W Gdańsku stoi wieżowiec budowany od góry do dołu?) i potężną dawkę danych liczbowych - już na zawsze zapamiętam że Kościół Mariacki został zbudowany z ... jeszcze przed chwilą pamiętałem...30 tysięcy? 25? No! Tak czy siak postawiono go z bardzo wielu cegieł...
Odwiedziliśmy też legendarną Stocznie Gdańską. Trzeba przyznać, że robi wrażenie. W budynku muzeum który tak naprawdę ma przypominać wielki statek a w rzeczywistości wygląda jak bliżej niezorientowana, wielka bryła posadzono trawniki i masę rozlicznych roślinek. widok wywarł na Emilii tak wielkie wrażenie, że aż rąbła głową o wystający element budynku. Niestety muzeum było czynne do 18:00 więc musieliśmy je zwiedzać wirtualnie.

Z każdym następnym, pokonywanym metrem nogi przypominały nam o nie-do-końca-przespanej nocy. Mroźny wiatr i przeziębienie niektórych członków "Sowy" też nie umilały wycieczki. Wszystkie trzy koła postanowiły, że musimy zatrzymać się gdzieś na małe żarełko. Niestety znalezienie odpowiednio dużego lokalu serwującego coś co podpasowałoby wszystkim, było na tyle trudne, że pokonaliśmy całą starówkę jeszcze 10 razy w tę i spowrotem. Jak to dobrze, że w końcu znalazła się pizzeria która miała pojemną piwnicę.

Nie ma co się rozwodzić nad posiłkiem. Pizza jak pizza. Poza tym, mimo młodej godziny, postanowiliśmy się zmyć nieco wcześniej. Czekała nas w końcu urocza noc z projektem edukacyjnym. Opuściliśmy więc gdańską starówkę i po około 15 minutach siedzieliśmy już bezpiecznie w ciepłym hostelu. Zebraliśmy się w dolnej części budynku gdybiąc nad szczegółami projektu. Ciepła herbata choć trochę wynagrodziła nam zmęczenie poniesione przez cały dzień konferencji. Potem po drobnej zmianie miejsca debaty szczęśliwie zwieńczyliśmy zadanie, nadając mu dumny tytuł "Skarby brzegu morza".

Nadszedł czas zasłużonego odpoczynku. Ja, Ania i Marek dopieszczaliśmy jeszcze swoje występy na ideatorium, dbając o to aby Emilia, która była z nami w pokoju nie zasnęła zbyt wcześnie. Nawet atakowaliśmy ją styropianowym pstrągiem przy muzyce z filmu szczęki puszczanej z youtube. W końcu jednak zasnął nawet ostatni członek Sowy i wszystkich nas spowiła gdańska ciemność...

Akt 3
"W pułapce czasu"

Byłem chyba jedynym członkiem Sowy, który nastawił budzik na rano. Nie przeszkodziło to mi zaspać o godzinę. Widząc śpiących kolegów i koleżanki jakieś pół godziny przed planowanym wyjściem mocno się zdziwiłem. Nic więc dziwnego, że chwilę potem gdy dobudziłem resztę, zaczęła się istna panika. Tyle, że przy naszym wciąż trzymającym zmęczeniu nawet panika była jakaś taka ...powolna.
Po około 30 minutach przypomnieliśmy sobie że warto by zajrzeć do drugiego pokoju w którym rezydowały Sandra, Olivia i Ewelina. Oczywiście w momencie gdy przyszło nam to do głowy one jeszcze smacznie spały. Skoro jednak dobudziliśmy wszystkich - rozpoczęła się mordercza walka z czasem.

Wykwaterowywaliśmy się z hostelu, ale właściciel pozwolił nam zostawić bagaże w kotłowni. Wszystko wydawało się iść dobrze, schodziliśmy na dół po schodach, gdy nagle Sandrze omsknęła się noga na ostatnim stopniu i zleciała z niego skręcając sobie kostkę. Tak oto gdańskie schody wyeliminowały nam z rozgrywki jednego zawodnika. Sandra niczym stary indiański wódz leżący na łożu śmierci, spojrzała na nas zmrużonymi oczami i rzekła "Jedźcie - musicie zdobyć puchar!". Nie zostawiliśmy jej jednak samej. Emilia która i tak nie miała tego dnia żadnego wystąpienia zaoferowała się zostać w charakterze pielęgniarki. Już niedługo miały obie stoczyć walkę z gdańską służbą zdrowia, ale to materiał na osobną historię.

Chcąc nie chcąc opuściliśmy Sandrę i pomknęliśmy na konferencję osłabionym składem. Czekała nas prezentacja projektu. Próbowaliśmy oczarować jury naszym pomysłem, w którym dzieciaki mogłyby biegać z punktu do punktu nad brzegiem morza, podążając wg mapy, niczym mali piraci. Czekały by na nich mrążące krew w żyłach zadania, takie jak kolorowanie rysunków nadmorskich ptaków, niebezpieczne składanie naszyjnika z muszli sercówek czy fotografowanie flory nawydmowej (przy jednoczesnej walce z piratami wrogiej floty). Wszystko to aby zaserwować młodym głowom ciut eskcytującej naukowej przygody, z której wynieśliby przy okazji jakąś wiedzę.
EDEN też nie próżnował. Mając w swoim projekcie przeprowadzić lekcje o ptakach, stworzyli wydarzenie mega-hybrydę łączące rozpoznawanie ptaków po śpiewie w konwencji teleturnieju "Jaka to melodia", bieganie po wydziale z jednoczesnym rozwiązywaniem skomplikowanych poleceń, zwieńczone wielką turbo dyskoteką i oglądaniem sów na zakończenie w późnych godzinach nocnych. Poznań wylosował projekt w którym mieli zaprezentować mieszkańcom osiedli jak niezwykłe jest środowisko wokół ich własnych domów. Postawili na spacer z animatorem, który otwierałby oczy zwykłym zjadaczom chleba na bogactwo życia znajdujące się w martwym drewnie, na skwerze czy w parku. Do tego jakaś karta pracy i wszystko śmiga.

Niestety dr Iwona Majcher i dr Eliza Rybska nie biegały oczarowane razem z nami po naszej pirackiej plaży. Nie brały też udziału w dyskotece zorganizowanej przez EDEN. Stały twardo na ziemi i wytknęły nam kilka błędów z którymi faktycznie trudno się nie zgodzić. Ostatecznie Poznań odebrał jak się wydawało najwyższe noty gdyż jednym z bardzo niewielu postawionych mu zarzutów była konieczna obecność animatora (której bodajże projekt miał nie zakładać). My zyskaliśmy cenną lekcje, aby nie umieszczać w terenie zadań, które uczniowie mogą równie dobrze wykonać w klasie. Ostateczny wynik postawił nas na drugim miejscu w całej rozgrywce.

Nastał przedostani, aczkolwiek decydujący etap rozgrywki. Coś na co czekali wszyscy zanim jeszcze pojawili się w Gdańsku. Wielkie Ideatorium juvenum. Co ciekawego udało nam się zobaczyć?
- Ewa z EDENu zaprezentowała nam swoje niezwykłe pudełko pełne fiszek ułatwiających powtarzanie wiadomości, które określiła mianem "pudełka skarbów"
- Ja przedstawiłem światu swoją chorą idee kryminalizacji zajęć, która zakładała zmianę sali lekcyjnej w miejsce zbrodni. Do tego sprzęcik przydatny w prowadzeniu biologicznego śledztwa który widać na zdjęciu.
- nasza Ania pokazała wszystkim "biologiczny basen", w którym pływały styropianowe rybki i inne stworzenia. Uczestnicy mieli za zadanie łowić tylko słodkowodne lub tylko słonowodne z nich.
- Aneta sugerowała nam w swoim wystąpieniu kilka sposobów na motywowanie uczniów
- Marek opowiedział krótko jak widziałby uczenie wychowanków przez pryzmat ich zainteresowań
- Monika z EDENu wyszła do nas ze swoją wizją grywalizacji zajęć pod hasłem "bitwa o piątkę"
- nasza Ewelina opowiedziała o kilku sposobach na powtórzenie wiadomości.
- Michał z Poznania zaprezentował pomysł "Bilet w jedną stronę do świata przygody" który w zasadzie zachaczał o poznaną już wcześniej Grywalizację zajęć.
- Karolina z EDENU pokazała przezabawny koncept przebierania uczniów za - uwaga - odwrócony do góry nogami korzeń! Naprawdę fajna analogia. Sam wdrożę na lekcje.
- druga Karolina z EDENU opowiedziała o aktywizacji uczniów poza zajęciami podstawowymi
Wydawało się, że to już koniec gdy nagle Olivia wstała od stołu i uświadomiła wszystkim, że skoro nasz skład ucierpiał o jedną osobę, to ona mogłaby na szybko zaprezentować swój pomysł na ideatorium. Jury zaakceptowała tą prośbę i po chwili Olivia zaserwowała nam koncepcje projektu edukacyjnego w formie stworzenia biologicznego teledysku. Do dzisiaj nucimy piosenkę "DNA-fantastic".

Zdj.4) Michał z Poznania na zdjęciu które najlepiej oddaje całą jego osobę - wulkan entuzjazmu
Zdj.5) Ewelina w swoim pierwszym wystąpieniu
Zdj. 6) Kryminalizacja zajęć i tekturowy "drzewo-spec"

Zdj. 7) Biologiczny połów, autrostwa Ani


Wszystkie wystąpienia dały do myślenia kreatywnym umysłom. Każdy wzbogacił w ten sposób swój warsztat choćby przez samą obserwacje. Dlatego też Ideatorium okazało się bardzo trafioną konkurencją.

Jako że Poznań był w niezbyt dobrej sytuacji ze swoim jednym jedynym prelegentem, jury postanowiła odpowiednio przemnożyć punkty. Nie wiem jak konkretnie to wyglądało, ale rezultat był dla nas błogosławieństwem. Prowadziliśmy dokładnie o pół punkta.

Nadszedł czas na ostatnią prostą - wystąpienie opiekuna. Jako, że nasz dr Krawczyk unika "poza-wrocławskich" konferencji niczym zręczny ninja, a ponadto leczy chorych ludzi w Algerii i prowadzi kampanię na rzecz zagrożonych wyginięciem beznogich węży -nie mógł się on pojawić w Gdańsku. Od czego jest jednak kamera! Zmusiliśmy więc siłą naszego opiekuna aby oczarował publikę swoim 21 minutowym nagaraniem.
Zdj.8) Doktor w swoim wirtualnym wystąpieniu

Pani dr Majcher opowiadała o swojej pasji, jaką jest dokarmianie i obserwacja ptaków. Okazuje się, że ptasi karmnik potrafią odwiedzać nietylko wróble czy sikorki, ale i Krogulce czy Myszołowy.

Na koniec dr Eliza Rybska opowiedziała krótko o tym jak sztuka małpuje naturę, dlaczego to robi oraz jak bardzo jest to wszystko piękne.

Zdj.9) Dr Eliza Rybska z pasją opowiadająca o sztuce.

Okazało się, że każde wystąpienie opiekuna jest odgórnie ocenione jako 10 pkt dla danej drużyny. Toteż musicie się domyślać, że ...

WYGRALIŚMY! O całej 0,5 pkt.

Zrobiliśmy tysiące zdjęć przedstawiajacych puchar, nas z pucharem, puchar z nami i ogólnie wszystkiego co wiązało się z nami i z pucharem. Ależ jesteśmy narcystyczni!
Potem pożegnaliśmy się z Poznaniem który musiał bardzo szybko wyjechać, zapraszając go po raz kolejny na naszą konferencję w grudniu. Zostało nam już ostatnie zadanie.

Zdj. 10) Członkowie Sowy, Edenu i Sekcji Edukacji Przyrodniczej z Poznania na jednym radosnym zdjęciu.

AKT 4
Powrót Dżedaj

Trzeba było zamoczyć palec w morskiej wodzie. To była konieczność. Wszyscy uczestnicy konferencji dziwnie szybko się porozjeżdżali, toteż została z nami jedynie Aneta z EDENu i to ona zaprowadziła nas na najbliższą plażę. Na miejscu westchnęliśmy z urokiem spoglądając w bezkres morza. Tyle wody naraz...

Ja pozbierałem muszelki, Ewelina łapała wodę do butelki a Ania zbierała piasek dla Emilii. Wzbogaceni o "skarby brzegu morza" udaliśmy się prosto do hostelu. To znaczy prawie prosto, bo wdepliśmy jeszcze na kawkę, colę i sok pomarańczowy przy dźwiękach muzyki z lat 90. No i znowu skontrolował nas kanar! Oczywiście nie w knajpie, tylko w drodze do domu.

Po powrocie usiedliśmy ostatni raz w hostelowej piwnicy i lizaliśmy rany nabyte w konferencyjnej bitwie. Sandra i Emilia zwierzyły się, że najlepszym kierowcą w Gdańsku jest taksówkarz nr 19. Okazało się też, że przez cały dzień oglądały reklamy na Polsacie, przerywane od czasu do czasu nudnymi filmami i zapijając wszystko herbatą. Pewnie czytając to, myślicie że to już koniec naszych przygód? O nie! W drodze powrotnej, w pociągu musieliśmy stawić czoło:

- dwóm nie-do-końca-trzeźwym typkom, którzy zasnęli w naszym przedziale czyniąc jego przestrzeń nie zdolną do zamieszkania przez conajmniej dobę wietrzenia.

- jednemu mężczyźnie który nie chciał się z nami negocjować o miejsce dla Sandry przy oknie (tam miałaby skręconą nogę zaraz przy ścianie i nikt by jej nie kopał)

- fotosyntetycznemu pendolino, które zdecydowaliśmy się zabrać spowrotem (nie zostawimy go przecież całkiem samego i niezrozumianego w Gdańsku!).

Tym razem naprawdę z trudem przecisnęliśmy się przez korytarze. Po drodze Emilia została nawet przytrzaśnięta przez drzwi i uwięziona w przestrzeni między wagonami! No i naprzeciw nam wyszła pani która chyba cierpiała na mdłości, ale jakimś cudem wyszliśmy z tego wszystkiego cali, zdrowi i czyści. To znaczy prawie.

Kiedy już nie zagrażały nam żadne niebezpieczeństwa i zmieniliśmy przedział poraz trzeci, zasiedliśmy wygodnie w fotelach i modliliśmy się, aby nikt nie walczył z nami o to, że zajęliśmy jego przedział ( w końcu nasz zajęli już tajemniczy panowie).

Mimo nie ciekawej dla wielu z nas perspektywy (na Olivie, Ewelina i Sandrę po powrocie czekał cały dzień zajęć) na twarzach malował się optymizm.

Czując się co najmniej jak Frodo po zniszczeniu pierścienia w ogniu Mordoru, albo Luke Skywalker po walce Darth Vaderem - powoli, z trudem zmrużyliśmy nasze oczy.
Konferencja Gdańska dobiegła końca...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz