Noc Biologów 2014

Biologiczne kasyno
czyli "Będę grał w gre"



    Tego roczna Noc Biologw już za nami. W ten jeden wieczór, światło w oknach tysięcy placówek dydaktycznych z całej Polski nie gasło aż do późnych godzin nocnych. Setki Kół Naukowych wydrapywały z ciemnych zakamarków zaplecza biologiczne eksponaty, przebierały się za dinozaury i czarownice albo serwowały widzom pokaz fosforyzujących mikrobów. Wszystko to aby rozbudzić wśród szarych obywateli zainteresowanie niezwykłą i barwną dziedziną nauki, jaką jest uwielbiana przez nas biologia.
Nasze Koło Naukowe nie pozostawało dłużne. Tym razem obraliśmy kurs na naukę przez zabawę i na 5 okrągłych tur otworzyliśmy dla wszystkich spragnionych mocnych wrażeń, jedyne w swoim rodzaju "Biologiczne Kasyno".
    W naszym pomieszczeniu rzucaliśmy dzieciaki prosto w złowieszcze szpony hazardu, pozwalając im bić się między sobą aż do przysłowiowej krwi w kilku przygotowanych przez nas grach o intensywnym zabarwieniu przyrodnicznym.
   
    Statystyczny uczestnik na wejście otrzymywał od naszego konferansjera w osobie Adriana, 5 żetonów, które mógł pomnożyć lub stracić w trakcie rozgrywki. Dzięki świetnemu pomysłowi Pauliny Mróz, jako waluta, posłużyły nam różnokolorowe plastikowe nakrętki (nie ma to jak wkręcić w całą akcję szlachetną ideę recyklingu, nie?). Dzieci wchodziły do gry niczym obdarci z szat żebracy, aby po 50 minutach kończyć ją jako milionerzy, bogaci nie tylko w żetony ale i wiedzę!
    Do dyspozcji widza pozostawało jedenaście stołów, z których każdy serwował coś ciekawego:

    Można było zasmakować prawdziwego hazardu rodem z teksańskiego kasyna, obstawiając w Ptasim bingo, którym kierowała Ania Kimel. Za odpowiednią sumkę, gracze nabywali kartonik opatrzony zdjęciami ptaków. W drugiej kolejności następywało losowanie i wygrywał ten, który pierwszy trafił 3 ptaszyny ułożone na kartoniku w jednej lini. Stolik ten nieustannie kipił od przejętych dzieciaków, które były zdolne sprzedać kolegę obok za kolejne losy. Od początku do końca cieszył się dużą popularnością. Czasami to nie starsi
koledzy, ale najmłodsi okazywali się najlepszymi strategami.
    Dla osób zafascynowanych medycyną, Monika Chicun przyodziana w strój pielęgniarki przygotowała krwawą rozgrywkę, polegającą na rywalizacji za pomocą kart z grupami krwi. Wygrana wymagała jednak szybkiego oka i trzeźwego umysłu. Gra skutkowała poszerzeniem świadomości o tym kto tak naprawdę komu może przelać swoją cenną krew i jakie znaczenie ma w tym także tajemniczy czynnik Rh.
    Ewelina, nasz nowy nabytek, poczęstowała uczestników swoim własnoręcznie przygotowanym, biologicznym domino. O zwycięstwie decydowała tu umięjętność kojarzenia i szczęśliwy traf. Było to miejsce chętnie odwiedzane przez młodych uczestników. Ponadto bordowy koc wyścielający stół i biurkowa lampka, nadawały temu miejscu prawdziwy "kasynowy" klimat.
    Tuż obok, swoją gre przedstawiały Natalia i Agnieszka, które tym razem wystartowały z planszówką na temat kręgowców. W rękach widza lądowała karta sprawdzająca wiedzę ze wspomnianej dziedziny. Poprawne odpowiedzi skutkowały przesunięciem się pionka do przodu.
Błędne cofały nas w czeluścia porażki. Dzieci się szkoliły - dorośli mogli zrewidować swoją wiedzę. Szczególną uwagę przykuwała własnoręcznie wykonana przez dziewczyny, piękna, zalaminowana plansza.
    Kto od siedzenie przy stole stanowczo wolał się poruszać, mógł spróbować swoich sił (albo raczej zręczności) w Zoo-twisterze. Wielka plandeka w wykonaniu Adriana, zawierała kilkanaście nadrukowanych kręgowców. Cała zabawa polegała na postawieniu swojej kończyny na wylosowanym polu (co najczęściej skutkowało poplątaniem z sąsiadem). Miejsce to obsługiwała świeża osoba w naszym gronie - Sabina. Można więc powiedzieć, że był to jej chrzest bojowy. Bynajmniej, zapytana o wrażenia wykazywała zadowolenie.
    Kolejne dziewczyny z naszego najnowszego "narybku" - Ania Kurzawa i Paulina Mróz, wykazały się pomysłowością, tworząc kilkanaście kart, które posłużyły do gry pamięciowej. Sęk był w tym aby zapamiętywać pozyc
je dwóch takich samych obrazków i dążyć do tego aby odkryć je jednocześnie. Na emblematach można było znaleźć owady i tkanki roślinne. Każdy mógł tam podejść i sprawdzić na ile może zaufać swojej pamięci wzrokowej (która często bywa zawodna).

Człowiekiem, który poświęcił chyba kilka pełnych dni z własnego życiorysu i złożył ofiarę z ludzi aby wyrobić się z przygotowaniem swojej gry był nasz sekretarz - Marek. Z uporem maniaka, przez kilka kolejnych dób wycinał dokładnie 188 siatek dwunastościanu foremnego z wydrukowanych kartek i opisywał poszczególne pięcioramienne pola. Wszystko to aby gracz mógł z nich stworzyć gałąź filogenetyczną losowanego przez siebie organizmu. Zaczynało się gre jako niezorientowana komórka, a kończyło ją jako grzyb, bakteria albo inne ustrojstwo. Jednym słowem magiczna ewolucja! Jak donosi sam Marek, gra ku jego zaskoczeniu, cieszyła się popularnością.
    Pani prezes - czyli Olivia, postanowiła nieco rozruszać dziecięce umysły i na wielkim brystolu przygotowała pieczołowicie plansze przywodzącą na myśl ślimaka, opatrzoną serią zagadkowych numerów. Przy wdepnięciu na odpowiednie pole, gracz był poddany próbie i musiał znaleźć odpowiedź na jedno z mniej lub bardziej skomplikowanych pytań z zakresu biologii. Poprawne rozumowanie pozwalało kontynuować rozgrywkę. Oczywiście Olivia miała na uwadze także najmłodszych i obok łamiących głowę pytań z anatomii pojawiły się też wyzwania typu "poskacz jak żaba" (ja nie potrafię ;)).
    Całkiem niepozorne stoisko należało do Pauliny Gołaś, która niestety gościła tego wieczoru jedynie na dwóch turach. Stolik był niewielki, bowiem całość toczyła się obok wokół teatralnego gestykulowania i machania rękoma. Mowa tu bowiem o biologicznych kalamburach. Wydaje się zbyt banalne? Nic bardziej mylnego. No bo zastanów się przez chwilę, jak tu pokazać "bakterie" albo "włókno kolagenowe"? ;)
    W rogu sali rezydował Łukasz, który przygotował, złożoną z kilkunastu płytek plansze przywodzącą na myśl tasiemca uzbrojonego. Gracze wskakując na odpowiednie pola, odbywali kolejne transformacje swoich pionków od malutkiej onkosfery, aż po dojrzałego tasiemca. Zwyciężał ten, kto jako pierwszy dotrze swoją pełną formą do mety. Przy stoliku pojawiał się zarówno śmiech, jak i gorycz poraż
ki - sama gra, niekiedy kończyła się szybko a czasami ciągła się niczym prawdziwy tasiemiec...

    Kiedy nasz konferansjer ogłaszał ostatnie minuty danej tury, dało się słyszeć paniczne krzyki a w powietrzu fruwały żetony. Dzieciaki odchodziły od zmysłów - niczym na giełdzie, krzyczały, zawierały szybko ostatnie tranzakcje, bili się o pionki, grały vabank - strach pomyśleć co by się stało, gdyby dać im prawdziwe pieniądze!?

    Dla 10 najlepszych graczy każdej tury, przewidywaliśmy nagrody, złożone w dużej części z materiałów promocyjnych uniwersytetu. Najlepszy uczestnik otrzymywał dodatkowo ręcznie wykonaną przez członków koła, statuetkę sowy.

Generalnie ciężko było wyłapać kogoś, kto przemieszczałby się po sali bez uśmiechu na ustach - jeśli już, to byli to Ci, którzy przegrali wszystkie swoje żetony już na starcie. Zarówno nam jak i uczestnikom, czas płynął szybko i bez krzty monotonii. Elegancka obsługa, przygaszone światło i ozdobne obrusy oraz wszechobecna rywalizacja, nadawały specyficznego hazardowego charakteru naszemu pomieszczeniu. Osobiście opuszczałem tą salę z poczuciem rozrywkowego spełnienia. Z pewnością zapamiętamy tą akcje jako jedną z tych bardziej udanych.

Oby cały 2014 rok był przesiąknięty podobnymi inicjatywami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz