V Ogólnopolska Konferencja Studentów Kierunków Nauczycielskich "Nauczycielski pomysł na: inspirowanie uczniów"




Kręcenie filmu w Italii, siejąca postrach mafia, tajemnicza knajpa w podziemiach cukierni, wyborna pizza i chwila grozy z tykającą bombą zegarową - to nie żadna pomyłka, nadal jesteś w dobrym miejscu. Wszystkie te rzeczy o zadziwiająco włoskim akcencie wydarzyły się podczas naszej V Ogólnopolskiej Konferencji Studentów Kierunków Nauczycielskich pt. "Nauczycielski pomysł na: inspirowanie uczniów". Zaproszenia przyjęły od nas aż 4 Koła Naukowe z całej Polski:

- Koło Naukowe Dydaktyków Polonistów z Lublina
- Sekcja Edukacji Przyrodniczej z UAM w Poznaniu
- Studenckie Koło Naukowe Nauczycieli z UP w Krakowie
- Koło Naukowe Kreatywnego Nauczyciela z Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie

Zgłosiła się też jedna z absolwentek Koła Naukowego Pedagogów z UP w Krakowie. Na naszej konferencji miały więc pojawić się reprezentacje aż 5 z 6 znanych nam Kół Naukowych mających związek z szeroko pojętym nauczaniem i pedagogiką. Ponadto odwiedzili nas "rodacy" z naszego uniwersytetu, jak chociażby entuzjastycznie nastawiony do całego wydarzenia Przemek z Wydziału Chemii czy mgr Radosław Gil z KBITE, który często towarzyszy nam podczas Oleśnickich Nocy z Przyrodą. Oczywiście nie będę tu wymieniał wszystkich osobowo, a jednie nakreślam fakt, że ściągali do nas też ludzie z rodzimych jednostek.

Oczywiście świat starał się za wszelką cenę utrudnić nam rozgeranie tego niezwykłego wydarzenia, ale od czego mamy nasze supermoce?

Na początek byliśmy zmuszeni użyć supersiły. Trzeba było bowiem przetransportować ciastka, kawę, cole, tymbarki i masę innych niezdrowych rzeczy z okolic Ogrodu Botanicznego do Katedry Biologii Człowieka, gdzie wszystko miało się odbywać. Do dyspozycji mieliśmy jedynie torby, plecaki i własne kończyny. Opakowani tobołkami, przedzierając się przez miasto nocną porą, wyglądaliśmy co najmniej jak konwój cygański lub wiejska rodzina, którą ktoś przesiedlał właśnie ze Wschodu. To naprawdę wspaniałe, że po całej konferencji Olivia (której wtedy z nami nie było) oznajmiła, że od tygodnia porusza się po Wrocławiu swoim seatem. No ale rychło w czas.

Kiedy już rozładowaliśmy się w Katedrze i zrobiło się nieco milej, pojawiły się obiecane przez RKN identyfikatory i kubki na ciepłe napoje. I jedne, i drugie nie spełniły swojej funkcji. Kubki okazały się bowiem rozciągliwe pod wpływem wrzątku, a identyfikatory za małe o kilka centymetrów. Trzeba było więc wydrukować mniejsze wzory, które by się tam zmieściły. Jako że lubimy popadać ze skrajności w skrajność  nazajutrz okazało się, że nowe kartki do identyfikatorów są teraz za małe, ale koniec końców, lepszy rydz niż nic.

Podczas całych przygotowań przez gabinet dr Krawczyka przemieszczały się tabuny ludzi i jeszcze więcej rozmaitych przedmiotów związanych z konferencją - od cateringu po pomoce plastyczne. Po wszystkim pomieszczenie wyglądało trochę jak skarbiec Ali Baby, ale sam Doktor wykazał się anielską cierpliwością.

Nastał ...

Pierwszy dzień Konferencji
Piątek - 12 grudnia

W Katedrze pojawiliśmy się około 11:00.  Trzech bojowiników - Natalia, Ewelina i Ja, mieliśmy zapiąć wszystko na ostatni guzik. Dostaliśmy szczegółowy instruktaż odnośnie instalacji projektora od pana konserwatora.  Okazało się, że na kablu łączącym wyświetlacz z komputerem są dwa newralgiczne miejsca (złącza wtyczek), których rozłączenie podczas projekcji grozi nagłym samozapłonem całego sprzętu. Uroczo, nie?

Ostatecznie nie było jednak czego się bać - wystarczyło nie wyciągać wtyczek przy włączonym projektorze i pamiętać, aby najpierw uruchomić komputer, a potem resztę sprzętu. Oczywiście zrobiliśmy całkiem na odwrót. Wypadało całą procedurę zacząć od początku. Tylko że nikt z nas nie potrafił trwale wyłączyć projektora! Dlatego przez dobre pięć minut staliśmy zmrożeni, trzymając wtyczkę w laptopie, bo każdy jej fałszywy ruch w jedną lub drugą stronę, zgodnie z przerażającą przepowiednią konserwatora, oznaczał eksplozję projektora i śmierć wszystkich ludzi w Katedrze. No... może i ciut przesadziłem. Ale na pewno straty finansowe wynikłe z awarii sprzętu, odrabialibyśmy do późnej emerytury. Poza tym sam projektor okazał się skręcony śrubami w pochyleniu około 40 stopni w lewo i nie za bardzo wiadomo było, jak to zmienić. Całość wyglądała dość komicznie i każdy pełnił tu swoją funkcję. Ja trzymałem komputer, Natalia wtyczkę, a Ewelina się martwiła. Koniec końców, pociągnęliśmy oboje, każdy w swoją stronę to, co trzymał w ręku i ... nic się nie stało. Ale rzutnik wciąż chodził i nie wiadomo, czy można go było wypiąć z kontaktu!

Sytuacja wydawała się dramatyczna i bez wyjścia, ale z pomocą przyszedł Doktor, który stwierdził, że niepotrzebnie trzęsiemy portkami, po czym szybkim ruchem wyciągnął wtyczkę z kontaktu. No i całe szczęście. W razie czego odpowiedzialność spoczęła na naszym opiekunie, a my mieliśmy czyste sumienie. Po tej przygodzie stwierdziliśmy, że nie będziemy eksperymentować z projektorem i pożyczymy mniejszy, przenośny od dr Krawczyka.

Po zmaganiach z technologią pojawił się kolejny problem. Zadzwoniła reprezentacja z  Poznania, która oświadczyła, że są zmuszeni zostać u siebie i nie będzie ich na konferencji. I to wszystko na godzinę przed rozpoczęciem. No ale że po walce z rzutnikiem byliśmy emocjonalnie wypróżnieni, że nie chciało nam się nawet gniewać - nie rozwodziliśmy się długo nad tym faktem, jedynie od czasu do czasu przeklinając pod nosem.

W tym momencie w sali konferencyjnej pojawił się dziwny nieznajomy i ni z gruchy ni z pietruchy zapytał nas, czy nie chcemy czasem zagrać w filmie kręconym we Włoszech? Chyba nie muszę wspominać, że na taką propozycję otworzyły nam się usta i nasze żuchwy przez chwile huśtały się na zawiasach niczym huśtawka w wietrzą pogodę. Po chwili nieznajomy zmienił jednak temat, wspomniał coś o oszuście, który przedarł mu stówę na pół, a potem zaczął kręcić się przy stole ze słodyczami. W końcu nasz tajemniczy przybysz okazał się (prawdopodobnie) bezdomnym człowiekiem, który nic nie jadł od pewnego czasu. Pozwoliliśmy mu więc poczęstować się tym, czym zechciał i po krótkiej chwili znów zostaliśmy sami na sali.

Wypadało wreszcie posilić się przed konferencją. Rozeszliśmy się na obiad, aby po około 30 minutach spotkać się znowu i wspólnie ruszyć do Muzeum Uniwersytetu Wrocławskiego. Cała nasza konferencja miała się bowiem zacząć od krótkiej wycieczki po głównym gmachu.

Na początku przyłączyli się do nas inni członkowie Sowy. Chwilę później w holu pojawiły się Kinga i Asia z Lublina oraz kilka osób z naszego uniwerku. Brakowało już tylko Krakowa, który jak się okazało, zgubił się po drodze. Nic dziwnego skoro dostał od nas wskazówkę: "Szukajcie dużych, topornych, niebieskich drzwi ze złotą ornamentacją". W końcu takich są tylko 3-4 w całym głównym gmachu (no dobra, nie każde mają złotą ornamentację). No ale nie ma co marudzić bo już po chwili olśniła nas 8 osobowa reprezentacja z dawnej stolicy - Karina, Marta, Kasia, Piotrek, Konrad, Anna, Patrycja i Dominika. Wszyscy piękni, młodzi i jeszcze przez nas nie zdemoralizowani. Nie było zbyt wiele czasu żeby się zintegrować, bo właśnie pojawił się dr Krawczyk z panią przewodnik.

Mimo iż mam swoje własne wyrobione zdanie o spacerach z przewodnikami, tym razem było całkiem, całkiem. Pani oprowadzająca opowiadała w sposób wyluzowany i w zasadzie rzucała samymi ciekawostkami. Mogliśmy się dowiedzieć, że nasz Uniwersytet miał tak naprawdę cztery a nie jeden początek, że piękna sala, którą odwiedzaliśmy, została podczas wojny kompletnie zniszczona oraz że hol muzeum zdobią marmury które w zasadzie wcale nie są marmurami tylko wykonywano je z jakiejś plastycznej, zastygającej masy. Okazało się że robotnicy niekiedy nudzili się i "przyozdabiali" pseudo-marmury wizerunkami twarzy, pająków czy nawet nagich kobiet. To była świetna, edukująca wycieczka.

Zasłuchani w opowieść "pani przewodnik". W pierwszym rzędzie dziewczyny z Krakowa, w drugim dziewczyny z KUL i nasze "sowy". 
Całość zwieńczyły odwiedziny na Wieży Matematycznej. Widok okazał się najlepszą panoramą na starówkę jaką może zaserwować Wrocław. Setki różnokształtnych i kolorowych daszków przed nami, pomykająca na zachód i połyskująca Odra za nami a wszystko to okraszone zachodzącym słońcem, powoli chowającym się w pobliżu Sky Towera. Z resztą zobaczcie sami.

Nasza "sowia" Agnieszka (po lewej) z koleżanką z III roku biologii z chemią


Było przednio, jednak zegarki przypomniały nam, że najwyższy czas wracać do Katedry Biologii Człowieka i zaczynać konferencję. Zaprosiliśmy wszystkich do środka i zaczęliśmy inspirowanie.

Nasza prezes Natalia Napieraj co prawda nie miała przy sobie ani chleba, ani soli na powitanie gości. Nadrobiła to jednak piękną mową powitalną, która jak na Natalie przystało, zawsze zawiera jakiś zręcznie wpleciony poetycki akcent w postaci cytatu
któregoś z polskich wieszczy. Następnie przemówił dr Krawczyk, który jak zawsze podkreślał wagę takich spotkań dla rozwoju przyszłych, młodych nauczycieli.

No i stało się. Choć broniłem się nogami i rękami, krzyczałem płakałem i wiłem się z bólu - moje warsztaty musiały otwierać konferencje. Próbowałem na ostatnią chwilę to zmienić, nawet dzień przed konferencją sprzedawałem to wystąpienie na allegro, ale niestety nikt się nie połakomił. Sprezentowałem więc warsztaty o enigmatycznej nazwie "Nauczyciel w służbie recyklingu - warsztaty nie do końca ekologiczne". Ich treść była już mniej zagadkowa. Tak naprawdę stawiały one na aktywność uczestników, którzy zostali przeze mnie obdarowani kartkami papieru, kredkami, nożyczkami, taśmami klejącymi, sznurkami, gąbkami, patyczkami do szaszłyków czy plastikowymi kubkami - jednym słowem wszystkim co może zaoferować sklep papierniczy na ostatnią chwile. Wszystko po to aby znów poczuć się jak w przedszkolu i obudzić swoją kreatywność. Pojawiły się zadania takie jak "stworzyć jak najwięcej ciekawych pomocy dla nauczyciela z kartki papieru", "znaleźć jak najwięcej niekonwencjonalnych zastosowań dla butelki PET" czy "stworzyć grę dydaktyczną z ekologicznych śmieci". Pierwsze zadanie boleśnie się rozciągnęło choćby dla tego, że nasi goście, jak i same sowy, okazali się przeraźliwie kreatywni! Marta Grzanka z Krakowa wymyśliła tyle zastosowań dla papierowej kulki, że już nigdy nie spojrzę na nią tak samo (oczywiście na kulkę, nie na Martę). Z kolei nasz Marek stworzył z jednej kartki A4 tyle pomocy dydaktycznych, co cała wioska artystów przez miesiąc. Strach pomyśleć, co by było gdyby dostał kartkę A3!

Właśnie dlatego, że uczestnikom warsztatów szło aż tak dobrze, musiałem je skrócić i ostatnie zadanie zlecić - jak to w normalnej szkole bywa - do domu. Przyszła pora na wystąpienia z Krakowa.

Na pierwszy ogień wyszli Konrad Tomczyk i Piotr Homa, prezentując nam jak praktycznie posłużyć sie metodą JIGSAW na lekcjach geografii. Jako że niektórym sowom udało się w praktyce otrzeć o ten sposób prowadzenia zajęć, podczas II konferencji w Gdańsku, możemy w pełni poprzeć wdrażanie jej podczas szkolnych lekcji. Sęk twki w tym, że czynimi z uczniów grupy eskperckie które mają opanować konkretne zagadnienia. Następnie uczniowie wędrują między sobą i uczą się nawzajem, aby potem wrócić do swoich pierwotnych grupek, siąść niczym wojenni weterani i opowiedzieć "co słonko widziało" i czego się nauczyło od innych. Wielkim plusem jest fakt, że nauczyciel, może w tym czasie wykorzystać wolny czas na jakieś konstruktywne zajęcie, jedynie od czasu do czasu kontrolując uczniów. Można np. Zjeść pączka.
Podczas całego wystąpienia, chłopaki trzymali fason i używali naukowego języka. Posługiwali się też bardzo fachową terminologią Tak dobrego referatu nie powstydziłaby się konferencja z udziałem najbardziej znamienitych profesorów.

Kasia Rogóż i Patrycja Witczak podczas dyskusji

Następnie na scenie pojawiła się żeńska część Krakowa - Katarzyna Rogóż i Patrycja Witczak które pokazały nam jak wiele może dać krótka przerwa podczas zajęć lekcyjnych. I nie chodziło tu o totalne rozwalenie lekcji 10 minutową pauzą a jedynie o parę spokojnych wdechów dla młodzieńczych umysłów. Inspiracją dla tego pomysłu okazały się przykłady kilku wielkich uczonych, którzy niekiedy długo głowili się nad jakimś zagadnieniem, aby potem ni z gruchy ni z pietruchy rozwiązanie samo wpadło im do głowy podczas przerwy obiadowej. Bo czasem najlepszym wyjściem aby znaleźć dobre rozwiązanie problemu, jest przestać o nim myśleć.
Dlatego mimo, że wielu nauczycieli traktuje uczniów jako osobny gatunek człowieka któremu daleko do wielkich uczonych, może warto jedak spróbować "przerwowego patentu" także i na młodych głowach? Jako że sam jestem zdecydowanym zwolennikiem wypoczynku, przerw obiadowych i tym podobnych - referat bardzo mi się podobał. Jak to mawiają: "Dobra przerwa nie jest zła".

Pani Prezes, Marta Grzanka, Dominika Staszkiewicz, Anna Janus i Karina Freitag.

Po tym występie stanęły przed nami Karina Freitag, Anna Janus, Dominika Staszkiewicz i Marta Grzanka i zaczęły opowiadać o różnych typach inteligencji. Przeżyłem podwójny szok, bo okazało się, że po pierwsze mam jakąś inteligencje a po drugie konkretnego rodzaju. Za dużo jak na jeden wieczór. Ale tak to właśnie jest moi drodzy - mimo iz inteligencja nosi w sobie takie "dystyngowane" znaczenie i kojarzy nam się z ludźmi z MENSY w garniturach, matemtycznymi geniuszami czy prastarymi mędrcami, to jednak nie pozostaje ona wyłącznie domeną jakiś elit. Ujmując dość kolokwialnie to co chciały nam przekazać dziewczyny - każdy jest inteligentny na swój sposób. Bo ktoś mimo "małego rozumku" może być świetnym sportowcem, dobrym w wielu dyscyplinach i powiemy wtedy, ze ma dużą inteligencje kinestetyczną (coś jakby intuicje ruchową). Ktoś inny może być "średnio mądry" ale bardzo kreatywny, zdolny plastycznie i dobry w tworzeniu skomplikowanych konstrukcji - nazwiemy to w tym wypadku "inteligencją wizualno-przestrzenną".
Jak widzicie w tym temacie każdy może odnaleźć siebie. W imieniu dziewczyn z Krakowa polecam poczytać sobie trochę o różnych typach inteligencji w stosownej literaturze.
Wydawało się, że to koniec referatu ale wtem, ni to w formie komentarza, ni to jako kontynuacja wątku, zaczęła przemawiać Marta Grzanka. Stanęła przed nami i zaczęła mowić z niesamowitą pasją okraszoną bardzo żywą gestykulacją. Prezentowała się naprawdę swobodnie i bardzo dużo chodziła. Tym zachowaniem przypominała nieco Michała z Poznania. Podwójna szkoda, że nie dane było im się spotkać podczas Konferencji. A o czym tak wogóle mówiła do nas Marta? A o układzie krzeseł i ławek w klasie, który jak na ironie był w tym czasie koszmarny! Nasza nowa koleżanka z Krakowa bardzo obrazowo przedstawiła nam jak dzieci odbierają nauczyciela kiedy siedzi oddalony od nich za biurkiem a co dzieje się gdy zasiada wspólnie z nimi. Troche porównań do pola walki, trochę do więzienia i tym oto sposobem już nikt z nas nigdy nie ustawi ławek w klasyczny sposób. Najlepszym układem okazuje się bowiem "litera U". Wszyscy się widzą, wszyscy się słyszą i jednoczy nas wspólny stół. Dziękujemy Marto, za naprawdę cenną wskazówkę!

Marta błaga nas bysmy byli lepszymi nauczycielami ;)
Czas nie był łaskawy i trochę nadszarpnęliśmy harmonogram. A zostało jeszcze wystąpienie naszego Adriana Kwiatka! Zapytaliśmy gości czy wytrzymają z nami jeszcze chwile dłużej i ostatecznie Adrian przedstawił nam swój referat "Grywalizacja - czyli zagrajmy w ...szkołę! Temat znany i lubiany w szkolnym środowisku. Tym, którzy urodzili się wczoraj i nie wiedzą czym właściwie jest grywalizacja, pośpiesznie tłumaczymy. Uczniowie od pojawienia się pierwszych gier telewizyjnych zdecydowanie zaczęli bardziej przepadać za nimi a coraz mniej za szkołą. Ta ostatnia kojarzyła się z przymusowym spędzeniem ok. 7-8 godzin w szkolnych murach, natomiast rozmiate gry na kolorowym wyświetlaczu kojarzyły się raczej z ucieczką od problemów i wolnością. Ale to nie wszystko! Niektóre gry wciągały bardziej ze względu na możliwość tworzenia i rozwijania swojej postaci. Można było ją ubierać, doskonalić, kupować nowe bronie, kształcić do konkretnej profesji. Czar takich gier zna każdy kto jako dziecko sięgnął po RPG lub w ostateczności - chociażby po Simsy. W swoim wystąpieniu Kwiatek zachęcał by całą tą lubianą przez graczy otoczkę - nadawanie statystyk, ranking graczy, walutę, pojedynki ze smokami itp. - przenieść w szkolne realia. Uczniowie mogliby zarabiać talary za dobrze napisane kartkówki i kupować za nie np. "nieprzygotowanie". Ranking uczniów w klasie byłby szpilą motywującą do działania. Każdy chce być przecież najlepszy. Zwykły sprawdzian, jak zakładała grywalizacja, urastał do rangi wielkiej bitwy z przeraźliwym potworem.
Temat napewno na czasie, bo coraz więcej dzieci zamiast odkrywać otaczający świat, woli samych siebie otoczyć światem, tyle że wirtualnym. Szklany monitor staje się prywatną jednoosobową kapliczką. Kwiatek chciał zapewne aby nauczyciele zamiast walczyć z grami komputerowymi, starali się przemycić ich bezpieczne detale do świata realnego a konkretnie - realnej szkoły.
Referat wzbudził dyskusję i konkretniej mówiąc - także niezłą krytykę pomysłu. Padały argumenty takie jak "pobudzanie uczniów do niezdrowej rywalizacji" oraz "pomijanie części materiału, w sytuacji gdy uczeń za wygrane pieniądze zdecyduje się nie pisać jakiegoś sprawdzianu". Uważam że uwagi były konkretne i trudno z nimi polemizować. Ogromnie się cieszę, że zawrzała dysuksja, bowiem o to chodzi w konferencji - aby nawiązał się dialog. A Kwiatek na pewno nie poczuł się zniechęcony czy dotknięty. Wiele argumentów zręcznie skontrował. Zapewne siedzi właśnie w swojej pieczarze i udoskonala koncepcje "grywalizacji".

Kwiatek ze stocikim spokojem bierze na klatę pytania.
Po wielkiej dyskusji umysłów podsumowaliśmy pierwszy dzień konferencji i udaliśmy się na wieczorny spacer po Wrocławiu. Natalia i dr Krawczyk starali się przemycić wiele turystycznych ciekawostek. W razie gdy o jakimś budynku/zabytku/zjawisku nic nie wiedzieli, udawało im się zręcznie z tego wybrnąć. Co jakiś czas nasz "chemiczny" Przemek fundował też ciekawostki o tym jakie zniżki i okazje serwują rozmaite bary we Wrocławiu i czy warto do niektórych wchodzić. Oczywiście podczas wycieczki nie obeszło się bez spotkania ze lokalnymi znawcami napojów o niskiej cenie ale za to wysokiej zawartości procentów. Na szczęście nie towarzyszli nam zbyt długo.

W zasadzie nie chcieliśmy przeciągać struny z chodzeniem na mrozie. Dziewczyny z KUL'u gdzieś umknęły a Kraków był już wystarczająco zmęczony ranną podróżą i rozregulowany po swoich wystąpieniach. Po obejściu wroclawskiego rynku który gościł w tym czasie handlarzy z Jarmarku Bożonarodzeniowego, postanowiliśmy rozejść się do swoich domostw. Niestety musieliśmy też na dłużej pożegnać Patrycje Witczak i Kasię Rogóż. Sprawdza się stare, polskie powiedzenie - "śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko wracają do Krakowa" ... czy jakoś tak.

Kolejny dzień zapowiadał się nader ciekawie. Miała przyjechać reprezentacja z Częstochowy, zaplanowano masę wystąpień i wieczorną integracje. Ale o tym co się wydarzyło, kto zjadł najwięcej pizzy i co kryją podziemia cukierni La Scala, dowiecie się już z drugiej części relacji!

Sobota
Dzień drugi

Drugi dzień konferencji zaczął się od kłótni. To znaczy nie dosłownie. Kinga Bogusiewicz z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego zdecydowała się pokazać nam, jak rozliczne sprzeczki i spory (których na polskich lekcjach nie brakuje) konstruktywnie wykorzystać, zmoderować i żeby jeszcze na koniec wszystkie laury, za przeprowadzenie świetnej i rozwijającej dysputy spadły na nas. W zasadzie nie od wczoraj wiadomo, że każda kulturalna wymiana zdań rozwija nasze zdolności nie tylko dyplomatyczne ale i językowe. Dziękujemy Kindze, że w swoim krótkim i świetnie brzmiącym dla uszu referacie, przypomniała nam o tym.

Jak tylko Kinga zeszła ze sceny, zmieniła ją Asia żytek, która reprezentowała tą samą uczelnię. Tym razem usłyszeliśmy o zaletach jakie niesie ze sobą stosowanie na lekacjach metody dramy. O tym jak skuteczne jest to narzędzie, przekonaliśmy się na własnej skórze niespełna rok temu, kiedy oglądaliśmy lekcje Pauliny Gołaś, która bezlitośnie wcielała uczniów w rolę komórek układu odpornościowego. Czy to się sprawdza? No jasne! Czy jest lepszy sposób na zapamiętanie roli limfocytu B niż przyjęcie jego tożsamości? Człowiek w takich chwilach może zespolić się z odgrywaną postacią całym swym jestejstwem. Można dosłownie poczuć się niesionym przez wartki prąd osocza i kontemplować swój krótki, ale jakże leukocytowy żywot. Dotknąć tej odpornościowej prozy własnymi rękoma, poczuć ją, kontemplować i........chyba za bardzo się wczułem.
Tak czy owak Asia Żytek w bardzo elegancki sposób podała nam wszystko co dotyczy dramy na tacy. Poza tym zaprezentowała (jak i w roku poprzednim) wyniki samodzielnie przeprowadzonych badań na temat stosowania dramy na szkolnych zajęciach. Wszystko to upakowane w fikuśną prezentacje z programu PREZI. Nawet gdy nie mamy ochoty skupiać się na treści, możemy sobie pooglądać przeskakujące niesforne obrazki :p.
Pani prezes cieszy sie że za chwile poleje się krew

Dziewczyny z KUL'u przygotowały grunt pod wielkie wejście naszej pani prezes - Natalii Napieraj. Powitała nas ona krótkim wprowadzeniem w którym zarzekała się, że długo myślała nad słusznością tego wystąpienia, rozważała różne za i przeciw oraz że biła się ze zdrowym rozsądkiem. Kiedy już myśleliśmy, że Natalia po prostu przeżywa wewnętrzny kryzys i może wymaga pomocy psychologicznej, ta wypaliła z grubej rury "Potrzebuje 12 osób!". Jako że na zasoby ludzkie nie mogliśmy narzekać, po chwili na ustawionych w krąg krzesłach zasiadł dumnie tuzin studentów. Bardzo szybko okazało się że celem warsztatu jest gra w "Mafię". Nie oznaczało to bynajmniej żadnego przelewu krwi czy przerzutu dragów przez granicę. Każdy z zasaidających miał wcielić się w Mafioza, Księdza, Kurtyzane, zwykłego mieszkańca lub tzw. Cattani'ego, będącego kimś w roli detektywa. Wszystkie funkcje były losowane za pomocą kart. Potem następowała seria tur, podczas których w naprzemiennie występujących po sobie nocach i dniach gineli coraz to nowi mieszkańcy lub mafiozi. Całość toczy się do całkowitego "wybicia" jednej z grup. Chętnie opisałbym całą rozgrywkę, ale po pierwsze szkoda na to czasu i nie jest to istotą artykułu, a po drugie...ZGINĄŁEM JAKO PIERWSZY!
Siedzimy w mafijnym kręgu. Jeszcze nie wiem, że zaeaz zginę.

No i cytując złośliwe pytanie Doktora Krawczyka - "Czy nie szkoda na to czasu?", możemy z całą pewnością odpowiedzieć: chyba napewno nie. Z jednej strony "czasu antenowego" na lekcji jest coraz mniej a materiał narasta. Z drugiej jednak - gra w mafię zmusza uczniów do logicznego myślenia. Trzeba szybko wyczuć który z graczy gwałtownie zmienia zdanie, ma kiepskie alibi lub podejżliwie mierzy Cię wzrokiem od 10 minut i wyciągnąć z tego wnioski. Poza tym role bardzo łatwo można modyfikować i z mafiozów zrobić na lekcji biologii - bakterie, a z mieszkanców - komórki ciała.
Możliwości są tysiące a ogranicza nas wyłącznie wyobraźnia.

Po wystąpieniu Natalii nastąpiła krótka przerwa, podczas której do spokojnej przystani naszej konferencji przybiły dziewczyny z Częstochowy - Martyna Bednarek i Martyna Jura-Grabowska. Czyli Martyna do potęgi drugiej. Uśmiech na twarzy i dobry humor to nie jedyne rzeczy jakimi obdarowały nas studentki Akademii im. Jana Długosza. Wyobraźcie sobie, że dowiedziawszy się o zdradzieckiej rezygnacji reprezentacji z Poznania, dziewczęta postanowiły że zaimprowizują dla nas krótkie wystąpienie. Po prostu objąć i ucałować. Takiego hartu ducha nawet w Sowie się często nie uświadcza.
Kiedy już po "ochaliśmy" i "ahaliśmy" nad wspaniałomyślnością Częstochowy, gong w postaci kolejnego wprowadzenia Natalii ostrzegł nas, że nadchodzi kolejne wystąpienie.

Martyna i ....druga Martyna.

A było to "W 45 minut dookoła Świata. Pobudzanie ciekawości poprzez poznawanie innych". Tym razem w wykonaniu Magdaleny Szeląg z Krakowa. Nie należała ona bynajmniej do Studenckiego Koła Nauczycieli jak 8 innych uczestników z dawnej stolicy - była absolwentką z Koła Naukowego Pedagogów, które odwiedziło nas rok temu na III konferencji.
W zarysie, Magda chciała podkreślić jak ważne jest edukowanie młodych umysłów w zakresie kultur odmiennych niż nasza. Mogliśmy dowiedzieć się, że w Afryce istnieje zabawa łudząco podobna do naszego "Gąski, gąski do domu!". Przy czym afrykańskie gęsi nie boją się "wilka złego" a przykładowo "węża". Sporym zdziwieniem był też fakt, że w Skandynawii prezentów nie przynosi wcale Mikołaj ani inny Dziadek Mróz tylko - uwaga - drewniana kłoda! Aż chce się powiedzieć "co kraj to obyczaj"...
Dostaliśmy w łapy kredki i kartki, na których ilustrowaliśmy swoje skojarzenia z konkretnymi kontynentami. Trochę jechaliśmy po stereotypach łącząc Amerykę z hamburgerami czy Australię z kangurami, ale koniec końców nie o to chodziło żeby być oryginalnym, co aby pokazać nam z czym łączymy i jak postrzegamy dane miejsca. Dzieciaki na pewno były z takich warsztatów bardzo zadowolone.

Magdalena Szeląg zabiera nas w podróż


I wreszcie - to na co czekali wszyscy uczestnicy od początku całej konferencji...to znaczy na pewno ja czekałem. Mowa oczywiście o naszym gwoździu programu, czyli o obiedzie! Kateringiem jak i rok wstecz zajmował się bar Misz-Masz. Zaopatrzyliśmy się więc w mniej lub bardziej zdrowe jedzenie i wróciliśmy do Katedry.

Po tym jak wypełniliśmy nasze brzuchy, trzeba było jeszcze wypełnić lukę w harmonogramie konferencji jaką zaserwował nam Poznań. Na szczęście dzień wcześniej udało nam się załatwić wycieczkę do Muzeum Człowieka. W końcu nie ma to jak ze świeżo zapełnionym żołądkiem oglądać ekspozycje takie jak stare mumie, deformacje ciała, ludzkie kości czy inne "smakowitości" związane z ludzkim pochówkiem.
Kraków i Częstochowa wydawali się jednak zadowoleni z tej krótkiej wycieczki i nic im się nie "dźwigało".

Czyżby pierwszy rok zamierzał otworzyć trumnę?

Aż chce się napisać "dziewczyny przy kości", ale oczywiście minąłbym się z prawdą. I zyskał 2 nowych wrogów :P
No i pora na Paulinę, która postanowiła wprowadzić na w tajniki udanej komunikacji. Poruszyła min. sprawę komunikatów typu JA, dobrze znanych w środowisku nauczycielskim. Tego typu wypowiedzi brzmią nieco stucznie, ale tylko kiedy dopiero zaczynamy przygodę z nimi. Zasadniczo zdanie układamy tak aby odbiorca nie czuł się bezpośrednio urażony - informujemy go za to które jego zachowania są dla nas wyjątkowo irytujące. Oczywiście nadal możemy z ich pomocą zwyzywać kogoś od durniów, kretynów czy impertynentów i jeszcze wykazać że to my jesteśmy w tym wszystkim poszkowodowani, bo czyjaś głupota obraża nasze uczucia. Także nawet co bardziej kłótliwi jegomoście dadzą sobie radę w tej materii.

Paulajna nas uczy


Musieliśmy zrobić coś bardzo złego, bo "Martyny" z Częstochowy w ramach swojego spontanicznego wystąpienia zakuły nas w kajdany! A żeby tą zabawę uatrakcyjnić splątały kajdany moje i Olivii oraz Przemka i Rominy. Choć zdjęcia z tego etapu konferencji są na tyle dobre, że nie pogardziłaby nim żadna kamasutra, to ośmieszenie nas nie było celem dziewczyn...a przynajmniej nie jedynym. Była to bowiem zagadka logiczna i istniała jedna, jedyna droga aby się wyplątać. I wcale nie trzeba było ogłuszać związanego partnera! Szkoda że nie wiedziałem tego wcześniej...
Kolejną zabawą jaką zaproponowały dziewczyny było przejście przez rzekę. Bazowało to także na klasycznej zagadce o przewoźniku, wilku, kozie i kapuście. Tyle że u nas był policjant, mama, tata, dwie córki i dwóch synów. Synowie nie mogli zostać sami z mamą, córki z tatą a policjant z kimkolwiek z rodziny. Choć w pewien sposób przykład ten może zrodzić u dzieci późniejsze nieporozumienia społeczne, jest to dobra, rozwijająca logiczne myślenie łamigłówka. Z resztą poradziliśmy sobie z tym zadaniem znakomicie. To znaczy potem i tak wyszło, że coś oszukaliśmy, ale którzby o tym pamiętał...

To nie tak jak myślicie
Podziękowaliśmy dwóm Martynom i wręczyliśmy im pamiatkowe torby z drogocennymi kubkami opatrzonymi logo Uniwersytetu Wrocławskiego. Trochę małe i w moim uczuciu nadają się conajwyżej żeby zaparzyć sobie ekspresso, ale to już nie nasza wina.

Ms Olivia, Mr "W" i jej uktra wypasiony projekt gimnazjalny

Został już ostatni bastion, czyli wystąpienie Olivii. Czym zaskoczyła nas ta dziewoja? Ano, uryczała nas niedługim acz jak treściwym wystąpieniem w którym dane nam było posłuchać prawdziwego biologicznego rapu, zmieszanego z grą na gitarze w wykonaniu pana "Mr W". Jest on dość znanym youtube'rem, którego poza pracą nauczycielską, jedną z pasji jest tworzenie iście biologicznych teledysków. No bo ile razy złapaliście się na tym, że nałogowo nucicie fragment jakiejś piosenki? A gdyby tak równie często podśpiewywać sobie naukowe fakty? Na ten właśnie pomysł wpadł "Mr W." a Olivia postanowiła wdrożyć go w swojej własnej klasie, angażując uczniów w projekt gimnazjalny którego zwieńczeniem ma być stworzenie podobnego teledysku.

Piosenki nuciliśmy jeszcze długo po opuszczeniu sali konferencyjnej, co nie nastąpiło odrazu. Wychodziliśmy stamtąd ze skutecznością dżdżownicy pełzającej po mokrym chodniku. A tyle przecież jeszcze przed nami! Natalia i Doktor zaplanowali bowiem drugą część zwiedzania. A ścieżka wiodła min. przez ścieżkę pamiatkową ze śmiesznymi tabliczkami po których deptają na codzień wszyscy Wrocławianie. Przy okazji pośmialiśmy się trochę z Krakowa, sugerując że wszystko co dobre odbyło tam się napewno później. To znaczy ja się podśmiewałem a inni kwitowali te suchary minutą ciszy. Dotarliśmy tez na przesławny Ostrów Tumski i nie omieszkaliśmy też pokazać naszego przesławnego Instytutu Biologii Eksperymentalnej z zamkniętym ogrodem botanicznym (moc atrakcji, nie ma co).


Zaraz będziemy jeść! Om nom nom nom...

No i w końcu gwiazda wieczoru - pizza w "Brawo". Oczywiście jest masa miejsc z lepszym kilmatem, lepszą pizzą czy piosenkami w radiu ale dziś nie to było ważne. Wreszcie można było pogadać bez spiny. Kraków podczas ucztowania w pizzerii przysłodził nam tyloma komplementami, że nasze już i tak olbrzymie i grożące wybuchem ego, jeszcze bardziej przybrało na masie. Gratulowali nam jak to zazwyczaj bywa - dr Krawczyka, dużego nakładu pracy czy zdolności wypowiadania się(tutaj parskłem śmiechem). Gawędziło nam się o tyle dobrze, że na pizzy nie można było skończyć. Dlatego też wszyscy którzy byli zdolni do walki, nie brali antybiotyków, nie zaszli ostatnio w ciąże czy też nie zgubili butów w pizzeri - ruszyli szturmem na rynek aby sięgnąć po większe doznania. Oczywiście bez przesady. olivia chciała nam pokazać miejsce w którym serwują ponąć "niezłe drinki". Jakież więc było nasze zdziwienie kiedy stanęliśmy jak wryci przed wejściem do ...cukierni La Scala!

Ja rozumiem ciasteczko, kawka i te sprawy. Ale co do tego miały wspomniane wcześniej drinki? Czyżby kremówka z advokatem? Otóż, nie. Olivia wprowadziła nas w malutki, cichutki sekret niepozornej cukierenki. Okazało się, że prosto z przed lady skręca się w długaśne schody w dół i lądujemy gdzie? W drink barze Incognito!

Tutaj wszystko zostało zwieńczone. Trochę śmiechu, trochę szklanek z palemką - było nawet groźnie wyglądające żółtko jaja. Koniec końców pozbieraliśmy się (chyba nawet przed północą) i powzięliśmy kurs na nasze domy. Bo niektórzy mieli jeszcze swoje wystąpienia dnia Trzeciego. Ale czy ktoś o to dbał po tak dobrym wieczorze?

Niedziela
Dzień trzeci

Nikt nie wymagał od nas "chleba i igrzysk", ale postanowiliśmy obdarzyć Kraków niespodzianką. Chociażby w zamian za mile spędzoną integracje. A tak naprawdę to po prostu musieliśmy zapchać kolejną lukę, którą zaserwował nam Poznań, nie przyjeżdżając na konferencje.

Naszą niespodzianką było nic innego jak nasze stare, dobre - biologiczne kasyno! Pozwoliliśmy uczestnikom konferencji poznać na własnej skórze naukę przez zabawę. Co prawda okazało się że dzieciom i młodzieży gra w kasynie szła znacznie lepiej niż starszym, ale tak to już jest. Dzieciak stawia w kasynie wszystko co ma, a student jako mistrz "życiowego survivalu" zacznie to odkładać na obiad, to na akademik i jeszcze żeby na piwo starczyło. Ale co by nie gadać, Kraków był zadowolony. Jak i my, mogąc pokazać czym się zajmujemy od praktycznej strony.

Poza tym - Kraków jako jedyny wywiązał się z zadania domowego i zrobił dla nas SWOJĄ grę dydaktyczną. I była świetna. Podarowali nam nadmuchane baloniki w których były kartki z określonym zadaniem do zaprezentowania przed publicznością. Część polegała na ułożeniu w historię kilku nie związanych ze sobą słów, jeszcze inne polegały na wytłumaczeniu pojęcia bez słów tabu. Zadanie jak zadanie ale żebyście widzieli co się działo jak przebijaliśmy te balony!! Huk jakich mało. Jakby wszedł postronny obserwator to pomyślałby że Niemcy strzelają i rzucił by się płasko na podłogę. To naprawdę świetny sposób na poranne rozruszanie uczniów.

Chwila przerwy i poruszając się na trzech nogach stanęła przed nami pani wiceprezes - Sandra Chudak. Oczywiście "trzecia noga" wiąże się z kostką skręconą na poprzedniej konferencji (patrz. relacja z IV konferencji). Sandra poruszając się dziarsko jak dr House, albo conajmniej kapitan Hook, wyjaśniała nam jak ważne jest aby już od najmłodszych lat zaznajamiać dzieci z trzodą chlewną, wsią i szeroko pojętą naturą. Bo później wyrastają takie tłumoki co myślą że mleko bierze się z kartonu a miód z biedronki. Śmiech, śmiechem, ale to się dzieje naprawdę. Nie uświadczysz już w końcu w polskiej wsi wybiegów z krowami czy owcami, ani sielskich krajobrazów łąk okraszonych przebiegającymi rumakami. Dlatego też aby ocalić nature od zapomnienia, ważne co by edukować młodych. Sandra podała wszystkie te informacje zaczepiając jeszcze o pro-ekologiczne kwestie w bardzo przyjemny i profesjonalny sposób. Krótko mówiąc ma gadane.
Pierwszakom podobają się pomysły



Alicja Lubańska - nasza nowa członkini, która tak naprawdę uczęszczała na pierwsze spotkania Koła i była z nami na porodówce gdy SKNN "Sowa" wydało swój pierwszy pisk wrzask czy inny trach. Tak czy owak - wróciła po dłuuuuuugiej przerwie.
Uraczyła nas ona powtórzeniem wiadomości o DNA i RNA w formie starego teleturnieju zwanego "Vabank". Czyli wybieramy kategorie, za ile pieniążków i otrzymujemy odpowiedź, tudzież definicje a naszym zadaniem jest ułożyć do niej pytanie. Pamiętacie z telewizji? Wspaniale. Nasze mózgi trochę popracowały i przypomnieliśmy sobie co nieco. I dobrze bo z wiedzą różnie bywa.

No i czas na Anię Kurzawę. Opowiedziała nam ona o tym, co Sowy lubią najbardziej - o wyzwaniach! Które tak naprawdę stanowią ważny impuls do rozwoju. Wystarczy przywołać parę znanych powiedzeń typu "Co cie nie zabije to cię wzmocni" albo "Nic tak nie utrzymuje człowieka w formie jak ciągłe wyzwania" (Eoin Colper). Ostatecznie można puścić sobie Rocky'ego i efekt będzie podobny. Z każdą pokonaną barierą człowiek staje się silniejszy. Z resztą sowom tego mówić nie trzeba. Zjeść to co ja ugotuję - to jest dopiero wyzwanie! Ale o tym Ania akurat nie wspomniała. Z resztą conajmniej jedna osoba pozytywnie przeszła swoje własne mini wyzwanie - a mianowicie sama występująca, która debiutowała dziś na konferencyjnej scenie.
Ania jak to Ania w wirze psychologicznej materii

Przedostatnim prelegentem była nasza Ania Kimel. Od zawsze pasjonowała ją psychologia i arkana ludzkiego umysłu. Z reguły decyduje się na tematy z zakresu komunikacji i nauczania od strony pedagogicznej. i tym razem nie mogło zabraknąć psychologicznego akcentu. Dziś Ania zaserwowała nam referat o typach osobowości. Wyszł ona jaw, że ludzie dzielą się generalnie na tych dla których szklanka jest do połowy pusta oraz na tych dla których ta sama szklanka jest do połowy pełna. Ale to nie koniec! Okazuje się, że są też ludzie którzy tak długo zastanawiają się czy szklanka jest w połowie pusta czy pełna, że w końcu zapominają jakie było pytanie. Albo ludzie którzy widząc szklankę stwierdzą że to i tak nie istotne bo oni zamawiali przecież cheeseburgera (mój osobisty faworyt). Takie ciekawostki zawsze stanowią pewien klocek który możemy dołożyć do budowy naszego światopoglądu czy przyszłego warsztatu psycho-pedagogicznego.

Doktor ma takiego farta, że zawsze jest na końcu. Nawet kiedy występuje wirtualnie (o czym pamiętamy z IV konferencji). I tym razem nie było inaczej. Myli się ten, kto sądzi, że dr Krawczyk w swoich wystąpieniach często się powtarza. Doktor po prostu utrwala w nas informacje których nie powinniśmy zapominać. A nauka przez powtarzanie to jedna ze skuteczniejszych metod. Niezależnie od tego czy słyszałeś ten referat poraz 5, znasz już "opowieść o wronach" czy wolisz cytat o umyśle jako "płomieniu który trzeba rozpalić a nie pustym wiadrze które trzeba napełnić", wyszełbyś z tej sali zadowolonym. Doktor jak zawsze przemawiał hipnotycznym głosem, (co tylko dokoptowuje mu członków do jego żeńskiego fanclubu) i dzielił się z nami istotnymi wskazówkami o których niektórzy nauczyciele z nowego pokolenia często zapominają. No i żeby nie popadać w konformizm. Czasem jak słucha się doktora to przychodzi wręcz ochota żeby stanąć na stole i krzyczeć "Oh capitain, my capitain!".
Doktor grozi pięścią tym którzy go nie posłuchają

A gdy już wszyscy pękli i zostali oczarowani doktorem, trzeba było drastycznie zmienić klimat i przejść do sprzątania sali. Pożegnaliśmy Kraków tysiącem uścisków i buziaczków, dodaliśmy prezenty i zaprosiliśmy na kolejne spotkanie. Kiedykolwiek miałoby się nie odbyć. Poogarnialiśmy wszystko i zostawiliśmy resztki jedzenia u Doktora dzięki czemu jego biuro zyskało nową funkcję spiżarni. Westchnęliśmy, spojrzeliśmy raz jeszcze w zachodzące słońce i majestatycznie odwrociliśmy się na pięcie. Brakowało tylko napisów końcowych. Ale czy to naprawdę wszystko? Nie! Była jeszcze podróż samochodem z Olivią za kierownicą. Ale to już opowieść dla fanów thillerów i innych mrożących krew w żyłach opowieści...

I jeszcze pamiątkowe zdjęcie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz